Nie była to najwspanialsza majówka w naszym życiu, ale miała swoje uroki. Wiedziałam, że słońce nie będzie nas rozpieszczało i wiedziałam też, że dzieciaki nie darują mi jeśli nie zabiorę zapakowanego po brzegi kosza piknikowego. Plan był następujący. Jedziemy do Groty Łokietka, bierzemy ze sobą wałówkę i koc. W drodze do jaskini szukamy urokliwego miejsca na nasz piknik (jeśli nie będzie padało), a jak będziemy w jaskini to już nam będzie wszystko jedno.
Wyjechaliśmy późno, mając nadzieję, że za chwilę się przejaśni. Ostatecznie po leniwym poranku nastało szybko południe. I jak to w podróży zdążyliśmy szybko zgłodnieć po śniadaniu. Do Groty nie dotarliśmy. Za to naleźliśmy najbardziej wietrzne miejsce na Jurze. I samotną skałkę wśród pól i łąk. Przyklejeni do wiszącej skały i do siebie nawzajem pożeraliśmy nasz piknikowy prowiant trzęsąc się z zimna.
Zastanawialiście się kiedyś dlaczego taką frajdę sprawia dzieciom zjadanie zwykłych kanapek na kocu w kratkę pod chmurką? Natomiast zjedzenie jednej, malutkiej kanapki na przerwie śniadaniowej w szkole graniczy z cudem. Nie wiem jak wyjaśnić ten fenomen, ale przynajmniej przy takich okazjach, moja Księżniczka nie jęczy nad kromką już po drugim kęsie.
To był nasz najkrótszy piknik. Ale powiem Wam, że w sumie nie powinnam narzekać. Widzicie tę osadę na horyzoncie?
To Chochołowy Dwór w wiosce Jerzmanowice. Hotel i restauracja zbudowana na ogromnej działce w urokliwym miejscu, z pięknym ogrodem oraz atrakcjami dla dzieci. Zmarznięci do szpiku kości, obraliśmy azymut na gorącą herbatę z cytryną. Miejsce mnie bardzo pozytywnie zaskoczyło dbałością o rodziny z dziećmi. Właściciele na czas majówkowy wynajęli dwie opiekunki, które na sali balowej organizowały dla dzieciaków gry i zabawy.
Dzieciaki były zachwycone. Tory przeszkód, żonglowanie, zabawy plastyczne i muzyczne. Najpiękniejsze w tym było to, że czuliśmy się tam jak para, która obserwuje poczynania nie swoich maluchów i z zachwytem w oczach myśli: nas też to kiedyś czeka. Dwie godziny błogiego braku potomstwa. Dla takich chwil warto żyć. I dla ich tarty czekoladowo – malinowej też.
Jak będziecie w okolicy, wpadnijcie tam, na pewno wrócicie.
Jeszcze słów kilka o moim majówkowym przyodziewku. Oprócz tej saszetki, o której za chwilę Wam słów kilka powiem, to nie mam o czym rozprawiać. Jest bluza, są spodnie i trampki i jest saszetka – choć ta nazwa mi się nie podoba. Najbardziej praktyczna torebka jaką mam, a z tych praktycznych - najładniejsza. Dostałam ją od przemiłej Żakliny, którą poznałam w zeszłym roku Na SWAG–u w Katowicach. Od tamtego czasu się z nią nie rozstaję, chociaż widzicie ją pierwszy raz, to ja rozsuwam i zasuwam ten suwak codziennie kilkadziesiąt razy 5 dni w tygodniu.
Jest moim klucznikiem w pracy. Pęk składający się z 20 sztuk kluczy do różnych sal, przebieralni, łazienek, zawieszony na szyi – powiem szczerze – TROCHĘ mi przeszkadzał. Zastanawiałam się nad takim kółkiem jakie miał KLUCZNIK z Matrixa, ale to ograniczałoby moje ruchy, które skąd inąd pani od fikołków są niezbędne. Możecie zamówić u niej swoją, w dowolnym kolorze i według swojego pomysłu. Tak więc, saszetka Ekorre od Żakliny okazała się strzałem w dziesiątkę nie tylko w pracy, ale i na pikniki pod wiszącą skałą w bardzo wietrzne dni JJJJ.
Do zobaczenia
Ewa
Photos By Stand Up Fashion
saszetka - ekorre
bluza - no name
spodnie - ted baker
komin - mójcion/tkmaxx
trampki - converse
pierścionek, bransoletka - pandora
uwielbiam takie miejsca z ogromną przestrzenią, które wyciszają i cieszą oko! ;)
OdpowiedzUsuńsuper bluza no i urokliwe miejsce bardzo, piekne zdjecia
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
piękne zdjęcia i bardzo fajne miejsce:) obserwuję i pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńświetnie wygladasz !bluza boska :)
OdpowiedzUsuńuwielbiam spędzać wolny czas na świeżym powietrzu :)
OdpowiedzUsuńBLUZA<3
OdpowiedzUsuńWWW.JUSTYNAPOLSKA.BLOGSPOT.COM
świetne zdjęcia !!!! :*
OdpowiedzUsuń