Spełnianie marzeń z dzieciństwa jest jedną z najwspanialszych rzeczy na świecie
Nie pamiętam kiedy moja fascynacja końmi się zaczęła. Chyba pod koniec podstawówki, może siódma klasa. Pamiętam, że w tajemnicy przed mamą w nocy narysowałam wielkiego konia na swojej szarej tapecie w pokoju, byłam przekonana, że nieźle mi się oberwie. Podświadomie chyba liczyłam na jakiś odzew. Nawet burę, byleby ktoś zapytał. Moje nieudolne próby komunikowania swoich marzeń na ścianie w pokoju zauważone zostały dopiero po tygodniu. Żadnego komentarza, żadnych krzyków, że mam to zedrzeć, zamalować tudzież coś z tym zrobić… Nikt nie pytał dlaczego, o co chodzi, po co to zrobiłaś. Ja nie mówiłam, nie prosiłam… Ta żałosna próba powiedzenia o swoich marzeniach została na tej ścianie aż do studiów.
Przez kilka lat zdarzyła się tylko jedna okazja podczas obozu młodzieżowego w Bieszczadach, kiedy kilka razy dosiadałam konie Huculskie bez siodła. To były najpiękniejsze wakacje w moim nastoletnim życiu. Wszystko było nowe, wszystko było pierwsze. Pierwszy raz w Bieszczadach, pierwsza noc w stodole, pierwsza praca, którą sobie sama załatwiłam i wybłagałam od rodziców żeby na nią pozwolili. Pierwsza noc pod gwiazdami, pierwszy kłus na oklep, pierwsza miłość, która została w sercu już na zawsze. Bieszczady.
Z marzeniami tak to bywa, że czasami są tak bardzo wyraźne, że każde o nich myślenie powoduje rozdzierający ból w piersiach. Wtedy tęskniłam już nie tylko do gładkiej sierści i głuchego odgłosu kopyt oraz zapachu stajni. Tęskniłam za Bieszczadami. Tęskniłam za dzikim życiem i za czymś co trudno jest zwerbalizować. Wolnością?
W Bieszczady wracałam od tamtej pory wielokrotnie, niestety nigdy nie było mi po drodze żeby wrócić też na koński grzbiet. Marzenie z dzieciństwa trochę się przykurzyło, aż do momentu, kiedy to Mójcion postanowił, że majówkę spędzimy na wsi.
Na początku nie byłam świadoma, że ten wyjazd skończy się tym, że moje dzieci praktycznie „zamieszkają w stajni”, a ja będę mogła spełnić swoje marzenie z dzieciństwa. Co tu dużo mówić, mam nadzieję, że zdjęcia oddadzą klimat i piękno tego miejsca i jego mieszkańców.
Antonielów jest malowniczo położoną wsią wśród łąk i lasów. Poprzecinana pięknymi trasami rowerowymi i biegowymi. Stajnia Ostoja, gdzie się zatrzymaliśmy na te kilka dni, to taka wisienka na torcie. Każdy z jej mieszkańców zasługuje na osobną historię, ale to co jest dla mnie najważniejsze, to w jaki sposób są tutaj traktowane konie. Nie wiem czy jest jakieś powiedzenie łączące związek konia z jego właścicielem, ale dla mnie pasuje tutaj idealnie powiedzenie „Jaki właściciel, taki koń”. A uwierzcie mi Pan Piotr jest uosobieniem spokoju.
Zostawiam Was w takim razie ze zdjęciami z naszej bardzo udanej majówki.
Do zobaczenia
Ewa
Konie są przecudne!
OdpowiedzUsuńA ja mam w rodzinie instruktorkę jazdy, bliska kuzynkę, ale jakoś nigdy mnie nie ciągnęło choć konie to piękne zwierzęta.
OdpowiedzUsuńprzepiękne zdjęcia! oglądam i oglądam... mega!
OdpowiedzUsuńFany post, warto realizować swoje marzenia. W końcu po to one są. Piękne zdjęcia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Zocha :)
Piękne zwierzęta, już nawet nie pamiętam kiedy ostatnio siedziałam w siodle :)
OdpowiedzUsuńKonie mają w sobie coś takiego co przyciąga :)
OdpowiedzUsuńświetne post, będę zaglądać częściej:))
OdpowiedzUsuń+ zapraszam do mnie -> http://blousforyou.blogspot.com/
Kocham konie :)
OdpowiedzUsuń