Czasami po
prostu wiesz, że tego dnia wszystko potoczy się gładko.
Rycerz miał
tego dnia ważny ligowy mecz i wrócił z tarczą. Księżniczka każdą chwilę okrasza
uśmiechem i znajduje w niej jakąś drobną przyjemność. Tym razem też było
podobnie, nowa koleżanka, wiatr „taki do tańca” i puste boisko wystarczyły jej
do szczęścia, którym zarażała przez cały dzień. Nawet brak porannej kawy i
zimne dłonie nie były w stanie wytrącić mnie z równowagi.
To był idealny
dzień. Jeden z tych, które wspominasz potem jak gorącą czekoladę przed
kominkiem w mroźny dzień. Taki dzień kiedy czerpiesz garściami przyjemność ze
słońca, z witalności ciała i wiatru we włosach. Nawet nie przeszkadzało mi to,
że to nie moje włosy ciasno upięte w kok tańczyły na wietrze, że to nie moje
nogi strzeliły bramkę, że to nie moje ciało dało z siebie wszystko walcząc o
wygraną w meczu.
To był idealny
dzień, jeden z tych, o których moja koleżanka kiedyś powiedziała:
- „Idealny dzień na zrobienie prania”.
- Raczej idealny na wejście na „Bukowe Berdo” odpowiedziałam.
A zaraz potem uświadomiłam sobie, że Bukowe Berdo jest daleko, a tęsknota za
tym czego nie mogę mieć w tej chwili tylko zniszczy ten piękny dzień.
- To jest tylko kwestia punktu siedzenia…
- Masz rację, to jest idealny dzień na
zrobienie prania…
Zrobiłam to
cholerne pranie, rozwiesiłam wszystko w idealnych szeregach, żeby nie zakłócić
tego dnia brakiem symetrii. Usiadłam z kubkiem kawy i przyglądałam się swojemu
zwyczajnemu dziełu. Ale myślałam – jak to może dorównać horyzontowi z
patchworku jesiennych kolorów? Jak to może dorównać zapachowi ziemi po nocnym
deszczu w górach?
Alpejski
zapach prania okrasiłam więc muffinami z konfiturą wiśniową. Włączyłam Amy
Winehouse – kto jak kto, ale Ona i Bukowe Berdo to jak zobaczyć Marlina Mansona
z chomikiem na dłoni. O to mi chodziło. Wizja Bieszczad powoli się rozwiewała.
Nawet zrobienie prania zaczęłam traktować jak katharsis. Wkładasz brudne –
wyjmujesz czyste. Co za radość!!! Idealny dzień na zrobienie prania!!!
Wieczór z
kreskówkami w kotłowaninie ciał na 2,5 metra kwadratowego. Noga na brzuchu,
głowa na nodze, dżem na policzkach, okruchy w pościeli, wędrujące skarpetki.
Przytulasy i całusy. Wyganianie rycerza i księżniczki do łóżek o nieprzyzwoitej
porze.
I w końcu tylko
we dwoje, w nagle za dużym łóżku. W idealnych objęciach, w oddechu pachnącym
miłością i muffinami z konfiturą wiśniową.
To był idealny
dzień.
Do zobaczenia
Ewa
spodnie - cars jeans
kamizelka - united colours of benetton
buty - zara boys
chusta - reserved
top - no name
Fajna stylizacja tej małej dziewczynki
OdpowiedzUsuńDziękuję ta mała dziewczynka to moja córka:)
UsuńPięknie napisane Ewo!
OdpowiedzUsuńDziękuję:)
Usuńświetne zdjęcia i ile radości na nich :)
OdpowiedzUsuń...i nagle uświadamiamy sobie że do 'ideału' tylko nas razem nam potrzeba :) Znam to i uwielbiam ! Piękny post, ciepło pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńDziękuję. Ja również:)
UsuńUwielbiam Twój blog, Twoje pisanie, panujący tutaj klimat. Piękna dziewczynka, czasami żaluję, że moja już taka duża:P
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję, wylewa szczęśliwego miód na moje serce. Pozdrawiam serdecznie
UsuńPięknie napisane!!! A księżniczka przeurocza :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!!!
Dziękuję:)
UsuńNo proszę jaka mała modnisia ;)
OdpowiedzUsuń