sobota, 29 listopada 2014

from Trogir with love




 Stoję w kałuży prawie po kolana. Zgrabiałe palce walczą o każdy ruch. Dzisiaj ubrałam się na czarno, żeby się schować w szarości świtu – może mnie nie zauważy i pozwoli wrócić do ciepłej pościeli? ZNOWU NIC Z TEGO!!!

   Pamiętam, że jeszcze niespełna trzy miesiące temu stan ducha była o trzy poziomy wyżej. A teraz każdego dnia spadam z hukiem do miejsca gdzie za karę zajmuje się kilkoma niecierpiącymi zwłoki sprawami na raz. Wszyscy są święcie przekonani, że sobie poradzę. Tylko to ich niczym nie uzasadnione przekonanie pozwala przetrwać kolejny dzień.

   Gdyby tak wyglądał mój stan ducha trzy miesiące temu to utonęłabym w morzu łez nad zachmurzonym Trogirem – bo przecież wymarzyłam, że będzie zawsze skąpany w blasku słońca. Załamałabym się wówczas nad wyglądem moich nóg, skrzywiłabym się na widok niszczonych w pocie czoła spodenek po młodszej siostrze. Wpadłabym w depresję nad brakiem czasu na blogowanie i totalną dziurą w mózgu gdy siadam do pisania.

Wakacje zmieniają u mnie wszystko. Wówczas osobisty akumulatorek jest zawsze naładowany na 100%JJJ, a mózg włącza tryb wakacyjny – czyści wszystkie pozycje na liście rzeczy do zrobienia, ruguje ze świadomości zamartwianie się wyimaginowanymi problemami.

   Jesienne bezsłońce pozwala za to zachwycać się prawie granatowym niebem nad Małą Wenecją (tak nazywają Trogir Chorwaci – przypuszczam, że to z zazdrościJ). Spodenki ze zdjęć są ulubioną częścią mojej garderoby Mójciona, a to powoduje, że mnie przestaje boleć serce z powodu ich wyglądu.

Dzięki wspomnieniom minionego lata przestaję użalać się nad sobą. Czas zdjąć czarne ciuchy, obciąć kolejne jeansy, założyć prześwitującą bluzkę i doładować baterie. Wiecie, naprawdę rzadko można mnie oglądać w spodenkach. Na palcach jednej ręki policzę ile razy się pokazałam publicznie z gołymi nogami po same pośladki i to tylko latem. No ale wakacje mają swoje prawa, a ja mam swoje niecne powodyJ, żeby je wówczas pokazywać.

Zapraszam do wakacyjnych wspomnień, może podczas oglądania zdjęć Wasz akumulatorek też choć trochę się podładujeJJJ

Do zobaczenia

Ewa













Photos by Stand Up Fashion

 bluzka - no name
bransoletka - by dziubeka
spodenki - diy
sandały - mały butik w rzymie
okulary - oscar de la renta/tkmaxx
torebka - modalu
zegarek - michael kors

poniedziałek, 17 listopada 2014

design z odzysku po parysku




Na ulicy Paul Bert pod numerem 3 w Paryżu w jednej z przecznic Rue Des Rosiers, o której pisałam TUTAJ, znajduje się sklep. Ale powiem Wam, że bardzo mnie boli nazywanie tego miejsca sklepem. Bo to nawet nie jest sklep, to jest miejsce magiczne. To tak jakby znaleźć bibliotekę zapomnianych książek z powieści Cień Wiatru, tylko zamiast książek są tu zapomniane krzesła, regały i klucze do zapomnianych furtek.

Pierwsze wrażenie jakie odniosłam wchodząc do tego „sklepu” to, że osoba, która układała ekspozycję ma naturalny dar do czarowania przedmiotami. W sumie do tej pory nie jestem pewna czy dobór i ekspozycja przedmiotów są naturalne – bo tak po prostu wyszło, czy jest to bardzo dobrze przemyślana kompozycja, która ma za zadanie zatrzymać mnie i zmusić do wypróbowania każdego krzesła, do zachwytu nad zwykłą białą glazurą (no dobra kultową – taką jak w paryskim metrze) w towarzystwie Toma Forda.

Z głośników płynie muzyka, zachęca mnie żeby przysiąść na sfatygowanym skórzanym fotelu i chłonąć klimat przedmiotów z historią. Zdaję sobie sprawę, że nie wszystkim może się to podobać, że nie każdy lubi przedmioty z odzysku, że patyna, rdza i bruzdy w drewnie to nie jest szczyt piękna. Zresztą o tym powiedziała mi już na samym początku mina Mójciona, gdy coraz bardzie otwierał oczy na moje ochy i achy, a po 5 minutach wyszedł i zostawił mnie sam na sam w wizualnym raju.

Nawet jeżeli nie jest to Wasza bajka to powiedzcie sami, jak można się nie uśmiechnąć na widok szpaleru lalek Barbie w menzurkach? Albo butelki szampana w towarzystwie Nurofenu?

Mam nadzieję, że choć kilka rzeczy Was zainspiruje, albo chociaż na chwilę zawiesicie wzrok na niektórych przedmiotach.

Do zobaczenia

Ewa
















poniedziałek, 3 listopada 2014

idealny dzień


Czasami po prostu wiesz, że tego dnia wszystko potoczy się gładko.

Rycerz miał tego dnia ważny ligowy mecz i wrócił z tarczą. Księżniczka każdą chwilę okrasza uśmiechem i znajduje w niej jakąś drobną przyjemność. Tym razem też było podobnie, nowa koleżanka, wiatr „taki do tańca” i puste boisko wystarczyły jej do szczęścia, którym zarażała przez cały dzień. Nawet brak porannej kawy i zimne dłonie nie były w stanie wytrącić mnie z równowagi.

To był idealny dzień. Jeden z tych, które wspominasz potem jak gorącą czekoladę przed kominkiem w mroźny dzień. Taki dzień kiedy czerpiesz garściami przyjemność ze słońca, z witalności ciała i wiatru we włosach. Nawet nie przeszkadzało mi to, że to nie moje włosy ciasno upięte w kok tańczyły na wietrze, że to nie moje nogi strzeliły bramkę, że to nie moje ciało dało z siebie wszystko walcząc o wygraną w meczu.

To był idealny dzień, jeden z tych, o których moja koleżanka kiedyś powiedziała:
- „Idealny dzień na zrobienie prania”.
- Raczej idealny na wejście na „Bukowe Berdo” odpowiedziałam. A zaraz potem uświadomiłam sobie, że Bukowe Berdo jest daleko, a tęsknota za tym czego nie mogę mieć w tej chwili tylko zniszczy ten piękny dzień.
- To jest tylko kwestia punktu siedzenia…
- Masz rację, to jest idealny dzień na zrobienie prania…

Zrobiłam to cholerne pranie, rozwiesiłam wszystko w idealnych szeregach, żeby nie zakłócić tego dnia brakiem symetrii. Usiadłam z kubkiem kawy i przyglądałam się swojemu zwyczajnemu dziełu. Ale myślałam – jak to może dorównać horyzontowi z patchworku jesiennych kolorów? Jak to może dorównać zapachowi ziemi po nocnym deszczu w górach?

Alpejski zapach prania okrasiłam więc muffinami z konfiturą wiśniową. Włączyłam Amy Winehouse – kto jak kto, ale Ona i Bukowe Berdo to jak zobaczyć Marlina Mansona z chomikiem na dłoni. O to mi chodziło. Wizja Bieszczad powoli się rozwiewała. Nawet zrobienie prania zaczęłam traktować jak katharsis. Wkładasz brudne – wyjmujesz czyste. Co za radość!!! Idealny dzień na zrobienie prania!!!

Wieczór z kreskówkami w kotłowaninie ciał na 2,5 metra kwadratowego. Noga na brzuchu, głowa na nodze, dżem na policzkach, okruchy w pościeli, wędrujące skarpetki. Przytulasy i całusy. Wyganianie rycerza i księżniczki do łóżek o nieprzyzwoitej porze.

I w końcu tylko we dwoje, w nagle za dużym łóżku. W idealnych objęciach, w oddechu pachnącym miłością i muffinami z konfiturą wiśniową.
To był idealny dzień.

Do zobaczenia

Ewa













spodnie - cars jeans
kamizelka - united colours of benetton
buty - zara boys
chusta - reserved
top - no name

Choose your language

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...