sobota, 17 maja 2014

jak się ubiera Polska, czyli szufladkować czy nie?


Kiedyś Marcin Paprocki pytany przez Michała Zaczyńskiego jak się ubiera Polska zaszufladkował największe Polskie  miasta określeniami:

Warszawa rządzi się swoimi prawami awangardy, Kraków jest elegancki, Rzeszów się świeci, Sopot jest seksowny, a w Katowicach musi być widać, że coś było drogie…

Osobiście nie lubię generalizować i takie stwierdzenia uważam za zbyt globalne, ale przyznam, że coś w tym jest. Nie pochodzę z żadnego z tych miast, ani nie pasuję do żadnej szufladki. Choć czasami po troszę w każdej z tej szufladek siedzę chociaż przez chwilę, bo kobieta zmienną jest...

    W linii prostej najbliżej mi miejscem zamieszkania do Katowic, ale w kwestii dopasowania do określenia, że Katowice lubią żeby było widać że jest drogie… - jest mi najdalej.

      Ja nie lubię odpowiadać, nawet źle się z tym czuję, jak ktoś mnie pyta ile coś tam kosztowało. Cena w moim przypadku ma kluczowe znaczenie. Ale w tym sensie, że im niższa tym chętniej wyjawiam ile …. I bardziej się z tego cieszę:).

Dzisiaj bardzo chętnie się z Wami podzielę cenami mojego dzisiejszego „wyglądu”, nie pasując zupełnie do szufladki Katowice, ani nawet do szufladki Kraków (chociaż tam były zdjęcia robione).

A Wam, która szufladka jest najbliższa?

Do zobaczenia 

Ewa





Photos by Stand Up Fashion

Spodnie – sh Biga Styl – 10 zł (przerobione)
Koszula – H&M  - 40 zł (wyprzedaż)
Skórzana ramoneska – 200 zł – Tk Maxx
Buty – Venezia – 260 zł – (wyprzedaż)
okulary - optopro 

środa, 14 maja 2014

zrób przysiad, a powiem Ci kim jesteś…



     „zrób przysiad, a powiem Ci kim jesteś” (Paweł Ch.) - właśnie tak mniej więcej rozpoczęła się przygoda w Lifeage w Chorzowie. Pacjent spotkał lekarza, postawiono pacjentowi diagnozę, przekazano mu epikryzę i stosowne recepty. Tak, tak to nie pomyłka… tak teraz wygląda profesjonalny fitness…
Ale od początku…

Pacjent

     Taka sytuacja: luty 2013r. złamana kostka na wypadzie narciarskim z przyjacielem (slalom specjalny: trening na tyczkach). Zbyt ambitne podejście do zagadnienia. Zjazd w saniach ratowniczych na dół, niezapomniane poczucie klaustrofobii (kto jechał, ten wie). Niezapomniane uroki szpitala w Nowym Targu. Gips 6 tygodni. Dwie smukłe, aczkolwiek zdradliwe „laski”, które nie opuszczały pacjenta przez 24h na dobę. Zdjęcie gipsu (WTF - brak mięśnia łydki – „To jest moja noga? To nie może być prawda”). Ponowna nauka chodzenia – nie sądziłem, że rozstanie z dwiema laskami mnie tak kiedyś ucieszy. Brak regularnej aktywności fizycznej - stracony sezon narciarski, piłkarski itp. itd.
       
     A tu pewnego pięknego dnia pacjent otrzymuje na twarz news’a: „Za dwa dni idziesz na fitness na profesjonalne zajęcia z trenerem”.
     
   Reakcja pacjenta: luzik, przecież nikomu nie zaszkodził jeszcze lans w nowym, wypasionym klubie dla dziewczyn. Po konsultacji z kilkoma kolegami zidentyfikowano podstawową zasadę przetrwania w tego typu miejscach - wybrać dogodne miejsce na sali, z niezapomnianym widokiem na współćwiczące koleżanki:):):).











Prolog

     Dzień zgodnie z zapowiedzią rozpoczął się od zajęć fintess, ale na sali tylko jedna koleżanka – małżonka i pół tuzina samców z BMI, o którym pacjent możne tylko pomarzyć. Do tego czarne, obcisłe koszulki, zwinne, sprężyste ruchy itp. itd. Pierwsza myśl – to nie będzie mój dzień. Uśmiech na twarzy koleżanki-małżonki – bezcenny.
     
     I od samego wejścia wtopa po całości. Niestety mój przysiad nie wypadł zbyt okazale. Na pocieszenie pozostał fakt, iż przysiad koleżanki-małżonki, absolwentki AWF wypadł jeszcze gorzej;) Czymś trzeba się w życiu pocieszyć… Te proste ćwiczenie oczywiście pod okiem trenera młodszego od pacjenta o dekady.
     
     Ale po kilkuminutowym kontakcie z samcem w czarnej obcisłej koszulce –trener, zapaliła mi się czerwona lampka. Po tym co do nas mówił coś mi się zaczęło nie zgadzać ze stereotypem przeciętnego trenera w tego typu miejscach… zaraz, zaraz… coś nie gra…





Akt I
      
     Nie zgadzało się, bo Paweł (trener) przeprowadził profesjonalną diagnozę sytuacji.
I tu pierwsza niespodzianka. Paweł zaprezentował, jak to dzisiaj jest w modzie, tzw. „holistyczne podejście do zdrowia pacjenta”. Znam slang, bo kiedyś tam czytałem, oczywiście „przez zupełny przypadek”, prasę kobiecą o tym „co zrobić by być piękną, powabną i w pełni zaakceptować swój wygląd w bikini”.
     
    Paweł zaczął od pytań: jak żyjesz, co robisz zawodowo, jak się odżywiasz, jak spędzasz wolny czas, jaki jest stan Twojego zdrowia itp. itd. – w sumie, to jak sięgam pamięcią, to żaden lekarz na badaniu okresowym nigdy nie zadał mi tylu pytań o stan mojego zdrowia przed wydaniem diagnozy i wypisaniem recepty.
     
     Jak już Paweł wiedział z jakim pacjentem ma do czynienia to wówczas zapytał pacjenta o spodziewane efekty treningowe.
     
     I tutaj kolejna niespodzianka – tak, jak u lekarza ortopedy w 2013r. dostałem epikryzę i receptę. Na podstawie zgromadzonych informacji przygotowano zindywidualizowany program ćwiczeniowy, który został zapisany na urządzeniu (forma klucza USB – moja spersonalizowana epikryza i recepta w jednym).
     
    Trening rozpisano na cały cykl treningowy. Wchodząc na salę pacjent rozpoczyna ćwiczenia posługując się kluczem, który kieruje go do kolejnych maszyn i punktów treningowych. Przy każdej maszynie pacjent ma zaprogramowaną ilość powtórzeń. Czyli wie co, gdzie i kiedy ma robić – nie musi chodzić ze śmieszną kartką zawierającą rozpiskę planu treningowego, lub pamiętać co to trzeba dzisiaj zrobić. Ponadto  wszystko odbywa się pod czujnym okiem trenera-lekarza:), który kontroluje poprawność wykonywanych ćwiczeń, żeby sobie pacjent nie zrobił kuku.
     
    Kolejna niespodzianka: trener (personalny lekarz:)) ma możliwość monitorowania postępów pacjenta i może wydzielać ewentualnego „kopa” przy obijaniu się pacjenta. I tutaj pojawia się różnica pomiędzy trenerem w Lifeage a przeciętnym lekarzem – jeszcze nigdy lekarz nie weryfikował u mnie stosowania zleconej terapii.

     ALE TERAZ KLUCZOWA SPRAWA - maszyna na której ćwiczysz łączy się z kluczem monitorując ilość i jakość powtórzeń. Odpada mozolne zliczanie powtórzeń. I te co i rusz pojawiające się wątpliwości – „mhhh… to już było 8, czy 9 powtórzeń… eee chyba 9, a nawet 10. Ufff… no to czas kończyć;););)


     Czyli wszystko odbywa się na bajerze, pierwsza klasa.

     Po rzeczonym przysiadzie i diagnozie sytuacji, Paweł pozwolił mi podczas rozgrzewki zaprzyjaźnić się z maszynkami o enigmatycznie brzmiących nazwach VARIO, KINSESIS STATION i OMNIA.

     Po rozgrzewce mieliśmy przejść do ćwiczeń siłowych, ale oczywiście chęci pacjenta przerosły możliwości. Na ćwiczenia siłowe niestety nie starczyło kondycji.
       
     Szkoda miejsca na opisywanie wyposażenia, bo to widać na załączonych zdjęciach. Warto natomiast wspomnieć o monitorkach dotykowych przy maszynach oferujących wejście na słuchawki, oczywiście dostęp do sieci, FB, G+ i co tam sobie każdy wymarzy. Można czytać książkę, oglądać film itp. itd. A nawet jak ktoś by chciał to może sobie przynieść na sale pracę. Poczytać raporty, analizy, zaległe maile itp. itd. Także jest też coś dla pracoholików… dla każdego coś miłego:):):). Full wypas…
     
    Zabawa pierwsza klasa. Chociaż to już nie można nazwać zabawą, biorąc pod uwagę długą listę zawodników przygotowujących się na dostępnym sprzęcie do zawodów rangi światowej, czy profesjonalnej rehabilitacji po różnego rodzaju urazach.
     
     Trzeba dotknąć, spróbować i doświadczyć samemu. Trudno przekazać słowami jak się ćwiczy na danej maszynie. Niemniej pacjent był już na tym etapie bardzo zadowolony. Nawet brak zajęć w podgrupach mu już nie przeszkadzał. Ale takie też się odbywają. Jest salka do zajęć grupowych, nawet na rowerkach.
    
     Po I akcie pacjent stał się fanem Lifeage. Całości dopełniły doświadczenia z aktu II, nie mówiąc o akcie III.

AKT II

     Po cokolwiek wymagającej „rozgrzewce” przyszedł czas na zasłużony odpoczynek. Nie ukrywam, że strefa WELLNESS wzbudza zawsze u mnie same miłe uczucia:):):).

     Przed wyjazdem przejrzałem stronę WWW Lifeage i moją uwagę przykuł tekst: „... wyjątkowych saun i łaźni, trzy minibaseny typu jacuzzi, bogaty program wypoczynkowy i pielęgnacyjno-regenerujący”. No to pomyślałem… będzie się działo i się nie zawiodłem.
Zdjęcia poniżej oddają mam nadzieję wszystko…
     
     Ale moją uwagę zwrócił drobny, ale ważny dla mnie szczegół. Drewno w saunach nie nagrzewa się tak jak w innych tego typu miejscach. Drewno z Japonii robi różnicę.

     Zauroczył mnie również jeden z możliwych sposobów schładzania po wizycie w saunie – zamiast przerażającego, zimnego arktycznego wodospadu, jest zimna mgiełka. Nie ma krzyków, nawet nie cisną się na usta niecenzuralne słowa.
     
     Jest grota solna, rosyjska bania, duża sauna do sensów aromaterapii itp. itd. Ponownie - full wypas.

PEŁEN RELAKS…

  




    Uczestniczyłem z koleżanką-małżonką w seansie aromaterapii. Niemniej głównym faktem, który utkwił mi w pamięci jest zachwyt koleżanki-małżonki nad umiejętnościami Adama w rozprowadzaniu ręcznikiem ciepła w saunie. Mam jednak nieodparte wrażenie, że jej uwaga raczej została skupiona na innym elemencie występu Adama. A mianowicie muskulatura i „niezły kaloryferek” Adama. Udałem, że nie zrozumiałem o co jej chodzi…:):):)

Akt III

     Lekarz /trener Paweł zalecił ćwiczenia, odpowiedni sposób relaksowania (trudny raczej w 100% do przestrzegania:)) i właściwe odżywianie. I właśnie ostatni etap mojej przygody był związany z konsumpcją i zakończył się w Lifeage Bistro. Miło, przyjemnie, profesjonalnie.
     
     I w tym jednym zgodzę się z Panią Magdaleną Gessler – menu nie musi, a nawet nie powinno być długie. Ważne, żeby to co konsumujemy zapadło w pamięci. I też tak było. Wiedza i umiejętności kucharskie, świeżo, z polotem, z odpowiednią ekspozycją i w nienagannym standardzie serwowania dań.
     
    Brak przerostu formy nad treścią. To lubię… Taka sytuacja: Skończyłeś ćwiczyć, wiesz że nie ma nic w lodówce, do marketu nie chce się jechać, tym bardziej stać po treningu przed kuchnią nawet te przysłowiowe 15 min. Decyzja jest prosta – Lifeage Bistro. Po pierwsze zdrowo, świeżo i bez marnowania czasu.
     Ponownie - full wypas.





Epilog

     Było miło i się zbyt szybko skończyło. Przewidywaliśmy z koleżanką-małżonką, że zabawimy w Lifeage gdzieś 2, góra 3 godzinki. Zeszło nam ponad 5 godzin… i nie wiemy kiedy minęły. To jest najlepsza rekomendacja dla tego miejsca.
     
     Na sam koniec… Rzecz kluczowa, która zwróciła naszą szczególną uwagę. PERSONEL.

     W każdym miejscu pełna profeska, komunikatywność, ponownie brak przerostu formy nad treścią. Profesjonalizm okraszony konkretnymi umiejętnościami i zdobytym doświadczeniem. Tam nie pracują przypadkowi ludzie, którzy chcą dopiero zostać trenerami, masażystami, fizykoterapeutami itp. itd. To jest zespół, który już teraz jest w stanie zaoferować wiedzę, umiejętności i kompetycje na najwyższym poziomie i to na miarę każdego, nawet tego najbardziej wymagającego „pacjenta”.


      Polecamy… pacjent i koleżanka-małżonka…

PS. "Koleżanka małżonka" testowała jeszcze bardzo wprawne ręce Pana Marcina w strefie SPA i stwierdza ze znastwem, że masaż aromateraputyczny stał się jej ulubionym hedonistycznym doświadczeniem ever!!!!! Ale jak widzicie na zdjęciach poniżej męska część pacjentów wybierać będzie pewnie zabiegi u tych pięknych dam:)



     No dobra chyba małą niespodziankę Wam sprawiłam recenzją oczami Mójciona, a mam dla Was jeszcze deser i to bardzo, bardzo FIT. Kto miał by ochotę przeżyć taki dzień warty 1500zł to niech staruje w konkursie. Zasady bardzo proste, a nagroda rewelacyjna (szczególnie, że zbliża się Dzień Matki)


KONKURS

  1.  Polub LifeAge na FB - TUTAJ
  2. Polub Stand Up Fashion na FB - TUTAJ
  3. Udostępnij publicznie grafikę konkursowąna swoim koncie FB - TUTAJ
  4. W komentarzu pod tym postem napisz ile jest dostępnych saun w strefie Wellness w LifeAge. Podpowiedź znajdziesz na stronie LifeAge. Jeśli komentujesz anonimowo, zostaw namiar na siebie:):):)

Konkurs trwa do godz.23.59 (20.05.2014). Zwycięzcę ogłoszę 21.05.2014r.
Powodzenia!!!!
Niech Fit będzie z Wami!!!!!!
Do zobaczenia
 Ewa

Photos by Stand Up Fashion

poniedziałek, 12 maja 2014

Kraków - stary przyjaciel


Weekendowy wypad z miasta do jeszcze większego miasta, czyli majówka w Krakowie wśród tłumów. Ulegliśmy namowom dzieciaków i wybraliśmy się  wtedy kiedy wszyscy też chcieli tak zrobić. Zazwyczaj unikamy takich sytuacji, ale tym razem obiecaliśmy wysłać sms pod pieczarą Smoka Wawelskiego i  zobaczyć jak zieje ogniem. Niestety smok odmówił posłuszeństwa zalany poprzedniej nocy obficie padającymi deszczami. Dzieci jakoś specjalnie się tym nie przejęły, Kraków zauroczył je na tyle, że z rozdziawionymi buziami łazili i chłonęli stare miasto. Wiktor był zauroczony Kościołem Św. Wojciecha, w którym był chrzczony – Julia kościołem Mariackim i legendą o dwóch wieżach. Nie mogli pojąć, dlaczego tu jest tyle kawiarni i restauracji, i ciągle pytali dlaczego nie możemy tu mieszkać? Są takie miasta, które mają pozytywną energię, tajemnicę i magię świtu i zmierzchu. Kraków ma zdecydowanie. O każdej porze można się zakochać bez pamięci, spotkać ciekawych ludzi, odkryć urokliwe zakątki i  zatęsknić jak za starym przyjacielem.

Księżniczka i Rycerz zakochali się bez pamięci, wiercą nam dziurę w brzuchu o to kiedy pojedziemy tam znowu. Kraków nie ucieknie – mówię – będzie tam na Was czekał, a jak tam pojedziemy znowu, to wyda się Wam trochę mniejszy, bardziej przytulny i jeszcze piękniejszy niż go zapamiętaliście. Bo w przeciwieństwie do ludzi niektóre miasta pięknieją starzejąc się.

Do zobaczenia

Ewa













Photos by Stand Up Fashion

Julia:
spódnica, buty - next
koszula - zara
bluzka - sh

Wiktor:
spodnie - sh
marynarka, koszulka - next
buty - zara

Choose your language

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...