czwartek, 27 lutego 2014

bloSilesia czyli VI spotkanie śląskich blogerów




Ostatnie spotkanie bloSilesia, na którym byłam, zaskoczyło mnie bardzo pozytywnie. Nawet kilkoma aspektami równocześnie.  Pierwszy ten najważniejszy: prelegenci spisali się świetnie. Nauczyłam się kilku ważnych rzeczy (wrócę do tego jeszcze), poznałam kilka naprawdę ciekawych osób i moja codzienna prasówka blogowa rozszerzyła się o kilka pozycji. Zainspirowałam się  podejściem i wiedzą merytoryczną kilku osób i doceniłam sama siebie (o tym też za chwilę).

Podobno rok 2014 ma należeć do blogerów i vlogerów z naciskiem na tych drugich. Powiem, wam, że moja przygoda z blogowaniem zaczęła się właśnie od obejrzenia jakiejś marnej jakości i treści filmu o pędzlach do makijażu… Hmm wiem, że to nie brzmi za dobrze, ale w prostej (choć długiej w czasie) linii przyczyniło się do tego, że ja zaczęłam pisać. Szukałam w sieci sklepu z pędzlami do makijażu, a trafiłam na film dziewczyny, która opowiadała o tym jak myje swoje pędzle… trzymając przy tym w garści jakieś kilkadziesiąt sztuk. Pamiętam, że oczy moje otwierały się coraz szerzej. Nie mogłam wyjść ze zdumienia, że można o tym kręcić filmy i wrzucać do sieci. You Tube pokazywał mi coraz to nowe propozycje pędzlowych historii i w takiej pozie z rozdziawioną buzią zobaczył mnie Mójcion. Przysiadł koło mnie na łóżku i obejmując mnie powiedział cicho: „pamiętaj, że łączę się z Tobą w bólu….”

Nie muszę nikomu tłumaczyć, że dla faceta pędzle do makijażu mogłyby nie istnieć, a filmy o nich… no cóż, razem siedzieliśmy na tym łóżku i obojgu nam zaschło w ustach z powodu opadu szczęki. Kilka następnych dni dzieliłam się z wieloma osobami tym nowym odkryciem: „Wiesz, że ludzie kręcą filmy o pędzlach do makijażu?” Jeszcze tego nie rozumiałam, bo nie miałam potrzeby. Ale jak się okazało później moja pędzlowa potrzeba pokazała mi kilka filmów na You Tube o tym gdzie można kupić dobrej jakości pędzle, czym się różnią i do czego służą. Real nie był w stanie zaspokoić mojej wiedzy, a sklepy stacjonarne nie oferowały tego czego szukałam.

To było kilka lat temu… Vlogi wtedy zaczęły się dopiero pojawiać, filmy były kiepskiej jakości czasami kręcone pod prześcieradłem (lol), ale i tak zainteresowały mnie na tyle, że zaczęłam je oglądać. Zagraniczne vlogi były o wiele lepszej jakości i content (jak to mówili prelegenci) był bardziej merytoryczny.  Teraz polskie vlogi mogą z powodzeniem konkurować z zagranicznymi. Dzisiaj na You Tube zaglądam dużo rzadziej, z prostej przyczyny, po pierwsze moje blogowanie zajmuje mi tak dużo czasu, że mało już zostaje na przyjemności, a po drugie, pomimo bardziej wyrazistego i emocjonalnego przekazu jaki niosą vlogi, wolę ten bardziej subtelny w postaci tekstu i zdjęć. Czytam dużo więcej niż oglądam. Zresztą to się też odnosi do życia w ogóle. Tomek swoim wystąpieniem przypomniał mi tę moją vlogową historię z pędzlami, ale przede wszystkim to, że widz woli jednak trójwymiarowość wizji nad płaskością tekstu okraszonego zdjęciami. Rozumiem to, ale mimo wszystko to nie moja bajka, nie jestem zwierzęciem telewizyjnym i przed kamerą czuję się jak złapana na gorącym uczynku. Potwierdziłam swoje uczucia do kamery podczas wakacji kiedy miałam okazję wystąpić na żywo w telewizji lokalnej. Też tak macie, że nie możecie się potem oglądać?

Konkluzja z wystąpienia Tomka jako przedstawiciela vlogesfery pomijając oczywiście jego temat: czyli jak przygotować mieszkanie pod nagranie… dla mnie jest taka: jeśli prowadzisz bloga to co Ci szkodzi dołożyć do tego jeszcze jeden kanał przekazu? No oczywiście się z tym zgadzam, zasięg, więcej subów i takie tam, ale to nie dla mnie.


Ale pierwszym prelegentem był Krzysiek z Więcej Luzu – ze swoim wystąpieniem o redesignie bloga.

Bardzo sympatyczny młody człowiek, który posiada tę bardzo ważną dla blogera umiejętność tworzenia stron i ubierania ich w ładne ciuszki. Mnie osobiście ten temat bardzo interesuje, bo mój blogowy umysł właśnie teraz zaprzątają porządki na blogu. Najlepiej wyrzuciłabym wszystko  - tak jak radzi Krzysiek i zaczęła od nowa. Największy problem polega na tym, że sama nie potrafię, a po drugie boję się utraty komentarzy, co mi się już raz przytrafiło i ponad połowa postów na blogu nie posiada komentarzy, bo przestał mi się podobać Discus i wróciłam do standardowych komentarzy bloggera. Dlatego nie mam dobrych wiadomości dla takich jak ja. Albo pogodzicie się z faktem, że metodą prób i błędów do idealnego wyglądu bloga będziecie dochodzić nawet miesiącami, z nieprzyjemnymi niespodziankami po drodze, albo oddać cały nasz blogowy majdan w ręce profesjonalisty za konkretną kaskę. Podsumowując: wygląd się liczy i nikt mnie nie przekona, że jest inaczej. Prawda stara jak świat, która w dzisiejszych wirtualnym świecie sprawdza się tak samo dobrze jak w realu.  Nikt nie zagrzeje długo miejsca na brzydkim blogu, z tłem jak tandetny papier do pakowania i nie zgłębi się w jego treść, choćbyśmy mieli rzeczy tak ważne do przekazania jak mądrości Dalajlamy.

Po przerwie mieliśmy okazję posłuchać pięknej Basi, która po godzinach pracy na etacie uprawia rośliny jadalne na balkonie i pisze o tym na blogu Słoneczny Balkon.


Basia w swojej prezentacji poruszyła bardzo ważną kwestię, o której słów kilka chciałam Wam powiedzieć. Świadome blogowanie – modny ostatnio temat i często poruszany w blogosferze. Mnie najbardziej interesował fragment o tym, że powinniśmy traktować swojego bloga jak firmę, czyli mieć plan na rozwój (biznes plan), wiedzieć dla kogo piszemy (target), znać profil naszego czytelnika (konsumenta) i znać jego potrzeby i oczekiwania względem naszego bloga (firmy). Przyznajcie się, kto przed założeniem bloga wiedział to wszystko? Ok, jesteśmy usprawiedliwieni jeśli blog powstał z potrzeby chwili, frustracji, wzruszenia, bólu czy radości, a potem naturalnie jakoś tak pociągnęliśmy temat. Ale jeśli założyliśmy go świadomie, wiedząc po co to robimy, to czy wiecie tak dokładnie jaki jest profil Waszego czytelnika i co go najbardziej interesuje z treści jakie prezentujecie?

Ja mam jako takie pojęcie, ale oparte bardziej na wróżeniu z fusów i mojej intuicji niż poparte badaniami. Dlatego tym bardziej dziękuję Ci Basiu, że uświadomiłaś mi pewne kwestie, które (niestety) okupię kilkoma nieprzespanymi nocami ślęcząc nad blogową ankietą. Ale myślę, że Warto, kimże byśmy byli, nie dążąc naturalnie do rozwoju? Samego siebie i naszego blogowego awatara?



Nasze bloSilesiowe spotkanie zakończyło się prezentacją Marcina z bloga gdziewyjechac.pl  – wstyd się przyznać, ale dopiero wieczorem po spotkaniu weszłam na tego bloga i spąsowiałam. Wstyd, wstyd, że dopiero teraz podany jak na tacy zagościł w moim śniadaniowym menu. Marcin opowiadał o potencjale blogów niszowych i na własnym przykładzie pokazał, że z pasji można zjednoczyć ludzi w jednym, pięknym i niszowym blogu o podróżowaniu. Zazdroszczę tej determinacji z jaką przykuwają czytelnika do siebie. Odręcznie rysowane mapki rozwaliły mój system. Pierwszy raz spotkałam kogoś, kto tyle energii poświęca w tworzenie jednego wpisu. Czapki z głów Aniu i Marcinie. Macie we mnie od dziś wierną fankę i orędowniczkę Waszej twórczości.

Dawno się tak nie rozpisałam, a to jeszcze nie koniec. Na początku napisałam Wam, że dzięki temu spotkaniu doceniłam też samą siebie. Nie dlatego, że prowadzę takiego „supeeeeeeeeer” bloga, ale dlatego, że to robię w ogóle, że pomimo pracy na etacie, dwójki dzieci,  ogarniania chałupy robię to ciągle od ponad dwóch lat. I powiem to głośno dla poprawy nastroju sobie i tym wszystkim podobnym mnie kobietom z pasją – jestem z siebie dumna!!! Jestem dumna z Wa!!! Nie rezygnujcie z marzeń, wcielajcie swoje projekty w życie, róbcie to co lubicie. Amen.

PS. W imieniu organizatorów (szczególnie Dagmary z Silesia Street Look), zapraszam serdecznie na kolejne spotkania śląskiej blogosfery. Naprawdę WARTO. Do zobaczenia w realu!!!


Photos by Tomek Szklarski z Odkryj Śląskie

W kolejności prezentacji wystąpili:

Tomek – Bez Imprimatur
Krzysiek – Więcej Luzu

Częstujcie się, smacznego!!!! Iście tłusta lista!

Do zobaczenia.


Ewa

wtorek, 25 lutego 2014

barwa - barwy harmonii, recenzja serii oliwkowej



 Polska marka Barwa, która jest obecna w życiu Polaków już od ponad 60 lat, w mojej łazience zagościła po raz pierwszy. Nie wiem dlaczego odkryłam tę markę dopiero niedawno. Jakoś dziwnie nasze drogi się rozchodziły, nie było nam razem po drodze, czego dzisiaj bardzo żałuję. Bo jak sami zobaczycie, najnowsza seria Barwy Harmonii,  w moim rankingu jest na top liście. Jestem bardzo ciekawa Waszych opinii o marce i ulubieńcach. Napiszcie koniecznie, które kosmetyki Barwy polecacie, a ja tymczasem spieszę pokazać Wam wyniki mojego testowania, które zdradzę Wam już teraz, jest bardzo przyjemne:):):). 

Mydło oliwkowe Barwa, seria Barwy Harmonii

Waga  – 200g,

Cena ok 8 zł

Dla kogo -  dla każdego typu skóry

Kolor -   taki jak na zdjęciu, oliwkowy

Zapach -  typowo mydlany, z lekkimi nutami oliwki  i masła shea

Opakowanie – zapakowane estetycznie w stylu retro w papier.

Opis producenta - Mydło oliwkowe Barwy Harmonii Green Olive powstało w oparciu o recepturę, której tradycja sięga 1949 roku. Baza mydła została pozyskana z naturalnego oleju palmowego, co zapewnia niezwykłą delikatność w pielęgnacji skóry. Mydło zostało przebadane dermatologicznie. Nie zawiera składników pochodzenia zwierzęcego. Produkt nie był testowany na zwierzętach.

Skład -  Sodium Palmate, Sodium Palm Kernelate, Aqua, Glycerin, Butyrospermum Parkii Butter, Parfum, Palm Acid, Palm Kernel Acid, Sodium Chloride, Tetrasodium EDTA, Etidronic Acid, Tocopheryl Acetate, Olea Europaea Extract, Butylene Glycol, Propylene Glycol, Alpha-Isomethyl Ionone, Benzyl Salicylate, Butylphenyl Methylpropional, Citronellol, Coumarin, Eugenol, Geraniol, Hexyl Cinnamal, Linalool, Silica, CI 11680, CI 77499

Moja opinia - Bardzo charakterystyczny mydlany zapach – kojarzy mi się trochę z szarym mydłem, ale jest wzbogacony o nuty kwiatowe i oliwkowe. Jednak dominujący jest zapach mydła. Ma kolor oliwkowy i kształt prostopadłościanu – i to jest jego jedyna wada.  Źle się go trzyma w ręku bo jest po prostu za duże do średniej wielkości damskich rąk. Drwal by się nie przestraszył, ale w moich dłoniach to mydło ma zaskakujące właściwości podążania własnymi ścieżkami.  No to tyle by było jeśli chodzi o wady, teraz już same zalety. Mydło ma tłustą zwartą konsystencję, ale idzie ona w parze z doskonałymi  właściwościami myjącymi. Skóra po umyciu jest  idealnie gładka, prawie można po niej rysować jak po szkle. Nie przesusza skóry, ale pozostawia ją przyjemnie nawilżoną.  Zdecydowanie go uwielbiam!!!!! Mój myjący faworyt w łazience. Pół punktu odejmuję za nieergonomiczny kształt.

Moja ocena: 4,5 /5



Olejek oliwkowy pod prysznic – Barwa, seria Barwy Harmonii

Pojemność  200 ml

Cena  ok 29 zł

Dla kogo -  dla osób z bardzo suchą i wrażliwą skórą

Kolor - taki jak na zdjęciu, złoty

Zapach -  kwiatowo - oliwkowy

Opakowanie  Przeźroczysta butelka plastykowa z aluminiową zakrętką.

Opis producenta – Olejek oliwkowy Barwy Harmonii GREEN OLIVE jest niczym płynne złoto, które po nałożeniu na wilgotną skórę zamienia się w lekką, kremową pianę. Połączenie osiągnięć współczesnej technologii z tradycyjnymi składnikami takimi jak: olejek z oliwek, naturalny olej ze słodkich migdałów i witamina E pozwoliło stworzyć unikalny produkt, który nie tylko dokładnie oczyszcza, ale przede wszystkim głęboko nawilża i pielęgnuje skórę. Efekt zregenerowanej, jędrnej i miękkiej skóry poczujesz natychmiast po zastosowaniu! 
Olejek oliwkowy Barwy Harmonii nie zawiera parabenów, konserwantów, silikonów, barwników i składników pochodzenia zwierzęcego.
Produkt zawiera delikatne składniki myjące, dlatego polecany jest dla osób z bardzo suchą i wrażliwą skórą.

Składniki aktywne olejek z oliwek, naturalny olej ze słodkich migdałów, witamina E

Skład  Olea Europaea Oil, Caprylic/Capric Trigliceryde, MIPA- Laureth Sulfate, Laureth 4, Cocomide DEA, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Parfum, Olea Europaea Extract, Aqua, Tocopheryl  Acetate, Butylene Glycol, Geraniol, Butylphenyl Mathylpropional, Linalool, Citronellol, Xexyl Cinnamal, Limonene, Alpha Isomethyl Ionone

Moja opinia - Zapach obłędny!! To moje pierwsze skojarzenie z tym produktem, zaraz potem nasuwa mi się, niezbyt udane opakowanie jak na produkt myjący pod prysznic.  Pompka byłaby tu idealnym rozwiązaniem, ale zamiast niej producent zdecydował się na zwykły korek, z którym pod prysznicem jest zawsze problem albo nie wiadomo gdzie go odłożyć albo się nam właśnie gdzieś zawieruszył. 
Ja do produktów myjących na bazie olejków byłam zawsze sceptycznie nastawiona, ze względu na moją tłustą skórę.  Ale ten przekonał mnie do siebie w 100%.  Po kontakcie z wodą i naszą skórą staję się białawą delikatną pianą. Dobrze myje i nie pozostawia na skórze tłustego filmu – czego nie lubię. Za to skóra jest po nim dobrze nawilżona i pachnie jeszcze kilka godzin po umyciu – to duży plus! Podsumowując: gdybym miała go kupić ponownie zrobiłabym to bez wahania, ale niestety muszę go przelewać do innego  opakowania z pompką.

Moja ocena -   4 /5



Masło oliwkowe do ciała  - Barwa, seria Barwy Harmonii

Pojemność 180 ml

Cena  ok 33 zł

Dla kogo -  dla osób z bardzo suchą i wrażliwą skórą

Kolor - taki jak na zdjęciu, mleczno oliwkowy

Zapach -  kwiatowo oliwkowy

Opakowanie – Przeźroczysty plastykowy słoik z aluminiową zakrętką.

Opis producenta – Masło oliwkowe Barwy Harmonii GREEN OLIVE jest jak kremowy mus, który po nałożeniu na skórę momentalnie się wchłania nie pozostawiając tłustej warstwy. Połączenie osiągnięć współczesnej technologii z tradycyjnymi składnikami takimi jak: olejek z oliwek, naturalny olej ze słodkich migdałów, masło shea i witamina E, pozwoliło stworzyć unikalny produkt, który nie tylko głęboko nawilża, ale przede wszystkim zmiękcza i regeneruje naskórek chroniąc go przed czynnikami zewnętrznymi. Efekt zregenerowanej, jędrnej i miękkiej skóry poczujesz natychmiast po zastosowaniu! 
Masło oliwkowe Barwy Harmonii nie zawiera parabenów oraz  składników pochodzenia zwierzęcego. Produkt został stworzony w oparciu o najdelikatniejsze składniki, dlatego polecany jest dla osób z bardzo suchą i wrażliwą skórą. 

Składniki aktywne: olejek z oliwek, naturalny olej ze słodkich migdałów, masło shea, witamina E
Skład  Aqua, Cetearyl Alcohol, Butyrospermum Parkii Butter, Prunus Amygdalus Dulcis Olil, Caprylic/Capric Triglycerin, Glycerin, Ethylhexyl Stearate, Paraffinum Liquidum, Glyceryl Stearate, Dimethicone, Ceteareth-20, PEG-100 Stearate, Tocopheryl Acetate, Sodium Polycrylate¸Allantoin¸Methylisothiazolinone, Caprylyl Glycol, Butylene Glycol, Olea Europaea Extract, Perfum, Geraniol, Butylphenyl Methylpropianal, Linalool, Citronnelol, Hexyl Cinnamal, Limonene, Alpha-Isomethyl Ionone, CI 19140, CI1598, CI 15985, CI 42090

Moja opinia Zapach ma taki sam genialny jak olejek z tym, że jeszcze bardziej skoncentrowany. Miód na moje komórki zapachowe w nosie, ale przede wszystkim na skórę. Masło jest naprawdę masłem – konsystencja i zwartość – wprost genialna, przy czym się bardzo dobrze rozsmarowuje i natychmiast wchłania. Jeszcze następnego dnia można wyczuć delikatny zapach na skórze… JJJ. Jedyną jego wadą jest cena – dość wysoka jak na taką pojemność.
Mimo to uważam, że to wspaniały produkt, następne moje opakowanie będzie różaneJ.

Moja ocena:  4,5 /5



Photos by Stand Up Fashion

niedziela, 23 lutego 2014

once a week - lookbook - total white




A droga wiedzie w przód i w przód,
Choć się zaczęła tuż za progiem –
I w dal przede mną mknie na wschód,
A ja wciąż za nią – tak jak mogę…
Skorymi stopy za nią w ślad –
Aż w szerszą się rozpłynie drogę,
Gdzie strumień licznych dróg już wpadł…
A potem dokąd? – rzec nie mogę.


J.R.R. Tolkien (przeł.Wł. Lewik)






Photos by Stand Up Fashion

tunika - zara
spodnie - sh + DIY
naszyjnik - glitter
sandały - mały butik w Szibeniku

czwartek, 20 lutego 2014

once a week - indoor - wizytówka domu



Czy mówimy o nim przedpokój, hol czy wiatrołap to i tak pod każdą z tych nazw kryje się ta sama funkcja. Przechowywanie odzieży wierzchniej i butów. I to jest takie miejsce, które często zdarza się nam zaniedbywać, a przecież spełnia oprócz tej typowo praktycznej funkcji również nie mniej ważną  - reprezentacyjną. W założeniu powinien zapraszać i witać przybyłych gości jak dobrych przyjaciół. „Proszę, usiądź, zdejmij wygodnie buty, odłóż parasol,  wezmę twój płaszcz i powieszę do szafy”.  Przedpokój powinien na tyle nas oczarować, żebyśmy nabrali ochoty na dalsze zwiedzanie.  Tym trudniejsze jest zadanie im mniejsze mamy mieszkanie czy dom.  Wydzielenie takiego miejsca staje się nie lada wyzwaniem. Ale myślę, że warto jest powalczyć o dobre pierwsze wrażenie.
Dzisiaj pokażę Wam wiatrołap w domu piętrowym, który jest zamkniętą drzwiami przesuwnymi wydzieloną przestrzenią. Z tego wiatrołapu przechodzi się też do garażu. Wszystkie meble były szyte na miarę. Duża przesuwna szafa mieści okrycia wierzchnie czteroosobowej rodziny, a podwieszane szafki pod lustrami  - buty. Jest też wolnostojący wieszak z Ikea, który świetnie tu pasuje i  chętnie przyjmuje torebki i płaszcze gości.  Właściciele zadbali w tym wnętrzu o to, by nic niepotrzebnie nie burzyło porządku  i  minimalizmu.  Mnie osobiście brakuje tu tylko miejsca do siedzenia, żeby można było wygodnie zdjąć buty.

Z wiatrołapu wchodzi się do holu, który płynnie przechodzi w salon z kuchnią. Z holu prowadzą też schody na piętro i znajdują się drzwi do sypialni gospodarzy oraz do pralni. Bardzo jestem ciekawa jak Wy radzicie sobie z przechowywaniem całego tego zimowego majdanu w przedpokojach. U mnie zawsze brakuje miejsca… odwieczny przedpokojowy problem ….

Do zobaczenia
Ewa


PS. Część zdjęć robiłam obiektywem typu rybie oko stąd to zniekształcenia na obrzeżach.















Photos by Stand Up Fashion

I jeszcze na koniec przypominam o KONKURSIE - KLIK , w którym można wygrać grafikę autorską od Projekt Cacko. Jest jeszcze dużo czasu!!! Do dzieła!!!



piątek, 14 lutego 2014

once a week - beauty - naturalny peeling kawowy



     
     Jako miłośniczka kawy produkuję spore ilości „fusów kawowych”. I tak sobie pomyślałam, że wyrzucanie ich do kosza to jest okropne marnotrawstwo  wspaniałego organicznego odpadu. Co prawda zabrałam się do tego pomysłu zupełnie nie marketingowo, czyli nie stworzyłam najpierw potrzeby, którą  trzeba zaspokoić, ale to ekologiczne i niekonwencjonalne podejście do pielęgnacji antycellulitowej zrobiło dobrze nie tylko środowisku, ale też moim udom.  Nie wspominając  o kieszeni.  Bo jak się okazuje, jeśli mamy wszystkie składniki w domu to nie kosztuje nas nic. Jak ja to lubię.

No więc do rzeczy. Peeling kawowy czas zacząć!!!

Mój zmodyfikowany przepis na jeden Peeling Kawowy całego ciała:

  1. 1/3 szklanki fusów kawowych
  2. Dwie łyżki olejku myjącego Barwa/ lub dowolnego żelu pod prysznic
  3. 3 łyżki  brązowego cukru
  4. 1-2 łyżeczki cynamonu


Wykonanie:

Fusy pozostałe po zaparzeniu kawy należy odsączyć z nadmiaru wody, lub wykorzystać te z ekspresu, które wypluła nam maszyna. Połączyć z pozostałymi składnikami w taki sposób aby powstała zwarta papka. Należy najpierw połączyć suche składniki i dolewać powoli olejek lub żel, żeby mieć kontrolę nad sytuacją. Ja wybrałam olejek myjący Barwa z lenistwa i dla genialnego zapachu tego kosmetyku. No i mam dwa w jednym - olejek do ciała i środek myjący w jednym. 
Koniecznie musicie sobie zarezerwować łazienkę na 10 minut dłużej niż normalnie, bo niestety wadą tego peelingu jest, to że ufajdamy się przy tym niemiłosiernie, a przy okazji łazienkę. Dlatego najlepiej robić go pod prysznicem.

Efekt:
  1. Ujędrniona i idealnie gładka  skóra
  2. Lepsze napięcie
  3. Rozgrzanie  - przygotowanie do dodatkowej pielęgnacji
  4. Wspaniały zapach – dla miłośników kawy.

Przechowywanie:

Można zrobić zapas i przechowywać w lodówce, ale najwyżej dwa trzy dni – w przeciwnym razie może nam zakwitnąć  - szczególnie jeśli fusy pochodziły z naszego kubka.

Mam też kilka ulubionych peelingów gotowych, ale ten jest zdecydowanie najbardziej skuteczny i najtańszy.
A jakie  są Wasze ulubione peelingi? Macie jakieś robione domowym sposobem? Jestem bardzo ciekawa!

Do zobaczenia

Ewa









Photos by Stand Up Fashion


I jeszcze na koniec przypominam o KONKURSIE - KLIK , w którym można wygrać grafikę autorską od Projekt Cacko. Jest jeszcze dużo czasu!!! Do dzieła!!!



wtorek, 11 lutego 2014

once a week - look book - sukienka idealna



     Miałyście kiedyś sukienkę doskonałą? Taką, której nie oddacie nawet jak zacznie przypominać sieć rybaka po n-tym praniu? Taką, która pasuje na wieczór z ukochanym i  na spotkanie z szefem? Taką , która powoduje błysk w oku nie tylko męskim? Taką naj naj naj, w której nawet przewrót w przód z rozbiegu się udaje? 

     Ja właśnie taką mam.  Spełnia wszystkie kryteria i choć jest znienawidzoną przez niektórych Zarą, to uwielbiam ją mimo wszystko.  Idealne jest połączenie szarej luźnej dzianinowej warstwy spodniej z koronką. Właśnie ten zabieg sprawia, że jest tak uniwersalna.  Tonuje bankietowe zapędy koronki i prowadzi na wygodną sofę z kubkiem kawy. Taka przyjaciółka co to z nią konie kraść i płakać razem można. Jak Wam się podoba moja idealna sukienka?

Do zobaczenia

Ewa








Photos by Stand Up Fashion

bransoletka - herstory design
sukienka - zara
szpilki - wojas
sweter - sh/bigastyl

Choose your language

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...