poniedziałek, 2 kwietnia 2012

shame


Wyrwaliśmy się do kina. Tym razem ja wybrałam film po rekomendacji Tomasza Gubały (przy okazji pozdrawiam serdecznie dziękując za dzielenie się ze mną swoimi recenzjami na FBJJJ).

„Wstyd” - dramat erotyczny, Steve McQueen

Zaraz po obejrzeniu nie wiedziałam, czy film mi się podobał czy nie. Są filmy, kiedy trudno mi się zdecydować. Czasami nie wiem, czy to co czuję po wyjściu z kina przypomina jedzenie wyrafinowanego posiłku w ekskluzywnej restauracji, czy zapychanie hamburgera z frytkami w Mac’u. Ale lubię to uczucie, bo zmusza mnie do poszukania dodatkowych smaków. Wstyd porównałabym do jedzenia wykwintnego ragout z królika w rynsztoku.

Nie jest to film łatwy w odbiorze. Przez 2 godziny bombarduje widza uczuciami z pogranicza patologii, zmuszając jednocześnie do zadawania pytań, których pewnie nikt by sobie nie zadał.

Podczas oglądania trudno sobie poradzić z ogromem docierających wrażeń wzrokowych z rodzaju „piękne jest brzydkie, a brzydkie jest piękne”. Ciągle doznawałam huśtawki emocjonalnej. Delikatnie pod górę i zaraz gwałtownie w dół. Totalny uczuciowy roller coaster. Zderzenie delikatności i kruchości z brutalnym, pustym światem przyjemności.

Moja ulubiona scena filmu, to występ Carey Mulligan (Sissy) w klubie, śpiewającej „New York, New York”. Wykonanie Sissy w porównaniu do oryginału Lizy Minelli jest jak zestawienie dnia z nocą. Jedna z wielu scen naładowanych emocjonalnie do granicy możliwości. Oglądając oczekujesz, że ta przyjemność jeszcze potrwa, jeszcze trochę… jeszcze chwilę… Nie. To koniec. A zaraz potem gwałtowne przenosiny do drastycznego i przyziemnego świata sex świra.

Scena końcowa porusza do głębi świdrując rozgrzanym pogrzebaczem w moim sercu. Płaczący Michael Fassbender  jest fenomenalny. Mnie samej ciężko znieść widok szlochającego mężczyzny wyciągniętego z suszarki uczuć Made in New York. W tym modelu na trybie 1000 obrotów nie pozostało w wysuszonej duszy Michaela prawie nic. Totalna i bezkresna próżnia emocjonalna. Nic co miałoby jakikolwiek sens, życie bez celu. Czy warto zaczynać od nowa… co oznacza początek…

Jednym zdaniem: Bardzo dobry film o samotności i poszukiwaniu miłości. Polecam obejrzeć każdemu kto lubi w kinie myśleć, czuć, przeżywać i widzieć (nie tylko patrzeć).



















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz...

Choose your language

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...